We wtorek, 11 czerwca 2024 roku, spotkałem się z panem Stanisławem Sekundą z Ostrowa, pasjonatem historii i wieloletnim działaczem społecznym. Ojciec pana Stanisława był naocznym świadkiem zestrzelenia samolotu B24J „Liberator” EW‑248 P nad Ostrowem/Kadzicami i wiele informacji z tamtych wydarzeń przekazał synowi.
Pan Stanisław Sekunda urodził się 20 stycznia 1940 roku i całe życie mieszka w Ostrowie (choć nie w tym samym co obecnie miejscu), w sierpniu 1944 roku miał więc około 4,5 roku. Sam pan Stanisław przyznał, że niewiele z tamtego okresu pamięta, jedynie bardzo drobne urywki, ale świadkiem i uczestnikiem tych wydarzeń był jego ojciec.
Ojciec pana Stanisława służył w Wojsku Polskim i we wrześniu 1939 roku dostał się do niemieckiej niewoli, z której udało mu się uciec i powrócić do domu. Pan Stanisław wspomina, że ojciec w ciepłe letnie noce często sypiał na zewnątrz lub w stodole na słomie przykrytej grubym kożuchem. Dzięki swoim nawykom ojciec pana Stanisława na własne oczy zobaczył moment zestrzelenia oraz eksplozji „Liberatora”.
„W tym dniu, z 16 na 17 sierpnia, w nocy, [Ojciec pana Stanisława – przyp. red.] widział ten moment zestrzelenia tego samolotu, dlatego, że on w domu nie sypiał, tylko gdzieś na podwórku, na słomie. Miał taki cielęcy kożuch, żeby nie zmarznąć. Widział samolot, lecący od strony Krakowa […] Niemiecki pilot oddał tylko jeden strzał, ten myśliwiec, jeden strzał. Wiedział, że trafi i od razu zawrócił w stronę Krakowa. Tak mi przekazał ojciec”.
Z jego relacji wynika, że samolot uległ zniszczeniu po jednym celnym strzale niemieckiego nocnego myśliwca, który trafił albo w zbiornik paliwa albo w miejsce składowania amunicji. „Liberator” wybuchł i rozpadł się na kilka części już w powietrzu, a jego pozostałości rozrzucone były na dużym obszarze pól w pobliżu Ostrowa i Kadzic. Pan Stanisław podkreślił, że Ostrów w tamtych latach posiadał bardzo gęstą zabudowę i gdyby samolot spadł w centrum wioski to starty byłby ogromne, wielu ludzi mogłoby stracić życie. Nie wiadomo czy ominięcie zabudowań jest zasługą pilotów czy czystym zbiegiem okoliczności.
Na miejscu katastrofy szybko pojawili się żołnierze AK/BCh oraz mieszkańcy Ostrowa oraz Kadzic. Od razu zabezpieczono przewożony przez samolot ładunek, mający pierwotnie trafić do Warszawy, aby nie dostał się w ręce Niemców. Ciała siedmiu lotników zostały odnalezione wśród szczątków maszyny. Dwóch z nich było w uścisku, a przed sobą mieli książeczkę, prawdopodobnie modlitewnik. W ostatnich chwilach życia prawdopodobnie uścisnęli się i zaczęli modlić.
„Ojciec od razu pobiegł na miejsce katastrofy i widział tych młodych chłopaków [załogę samolotu]. Dwóch z nich miało splecione ręce i nogi i trzymali książeczkę przed sobą. I tak spadli zakleszczeni w tych blachach.”
Na jedynego ocalałego z katastrofy lotnika por. Johannesa J.C. Groenewalda natknął się przypadkowo pan Teofil Nowak z Kadzic, zmierzający na miejsce katastrofy. Ocalały lotnik był poparzony, dosyć mocno poobijany i ubrudzony w błocie, wypadł on bowiem z samolotu na dość dużej wysokości, a spadochron trzymał w rękach więc nie zadziałał w pełni prawidłowo. Pan Stanisław wspomniał, że w tamtych latach łąki w pobliżu katastrofy były mocno podmokłe, przez co ziemia była tam bardzo miękka, co dodatkowo zamortyzowało upadek por. Groenewalda. Ocalałym szybko zaopiekowali się mieszkańcy, początkowo przebywał on w domu pana Nowaka, który go odnalazł, a którego matka podobno znała niemiecki co miało ułatwić porozumienie się z lotnikiem. Następnie przebywał u rodziny Piątków, którzy prawdopodobnie znali język angielski. Ostatecznie por. Groenewald trafił do majątku ziemskiego Nagorzany, należącego do rodziny Thuguttów, gdzie pozostał do czasu przybycia Armii Czerwonej, później dzięki działalności ambasady brytyjskiej w Moskwie, wrócił do RPA. Sama rodzina Thugutt była później represjonowana, majątek Nagorzany został znacjonalizowany, a właściciele Bohdan Thugutt i jego siostra Wanda wysłani do obozów pracy w ZSRR. Bohdan Thugutt stracił nogę ale powrócił do ojczyzny i zamieszkał w Krakowie, w 1992 roku brał udział w odsłonięciu tablicy upamiętniającej lotników alianckich na budynku szkoły podstawowej w Ostrowie. Zmarł w 2002 roku.
Niemcy posiadali dokładną wiedzę gdzie spadła maszyna, przybyli na miejsce katastrofy z samego rana i dokonali szczegółowego przeszukania wraku oraz ciał lotników w poszukiwaniu dokumentów i innych wartościowych rzeczy. Żołnierzom BCh pod dowództwem Jana Maja udało się wcześniej zdemontować radiostację, którą umieścili na wozie i przykryli słomą, a następnie główną drogą wyruszyli w kierunku wsi. W czasie podróży natknęli się na patrol niemiecki, który jednak nie dokonał dokładnego przeszukania wozu, prawdopodobnie uznając, że głównym traktem nikt nie będzie przewoził nic nielegalnego. Niemcy pozostali na miejscu upadku maszyny kilka dni, w tym czasie rozpytywali mieszkańców o przewożony ładunek. Możliwe, że doszłoby do pacyfikacji wsi gdyby nie pan Bolesław Ziółek, który płynnie posługiwał się językiem niemieckim i wyjaśnił okupantom, że mieszkańcy Ostrowa nie wiedzą nic o ładunku ani o działaniach partyzantów. Pan Stanisław opowiedział, że pan Ziółek miał także niejako postraszyć Niemców sowietami, mówiąc, że oddziały Armii Czerwonej są już w pobliskim lesie, co było oczywiście nieprawdą. Niemcy całkowicie opuścili miejsce katastrofy po tygodniu zabierając część warku, dopiero też w tedy wydali pozwolenie na pochowanie ciał lotników. Według pana Stanisława w tamtym czasie w Ostrowie było siedmiu stolarzy/cieśli i każdy z nich wykonał jedną trumnę. Lotników pochowano pod dużym dębem znajdującym się w pobliżu miejsca upadku samolotu. W uroczystości pogrzebowej udział wzięli partyzanci oraz mieszkańcy Ostrowa i okolicznych miejscowości. Na koniec partyzanci oddali salwę honorową by uczcić poległych, jednak nie ostrzegli o swoich zamiarach zgromadzonych ludzi, przez co wybuchła panika i mieszkańcy w popłochu uciekli. Pan Stanisław widział miejsce pochówku lotników, nie pamięta już jednak czy znajdowała się jedna duża mogiła, czy siedem osobnych grobów. Ciała lotników ekshumowano w 1948 roku i przeniesiono na Cmentarz Rakowicki w Krakowie. Dąb pod którym byli pochowani został ścięty niedługo później ponieważ znajdował się na środku pola i najzwyczajniej przeszkadzał w uprawie.
Część warku rozbitego samolotu została wywieziona przez Niemców, a część zabrana przez mieszkańców – szczególnie aluminiowe elementy, które z łatwością można było przetopić co z zresztą robiono. Pan Stanisław pamięta, że fragmenty poszycia maszyny przez wiele lat pełniły funkcję mostków/kładek nad rowami irygacyjnymi, a z niektórych elementów robiono słupki w ogrodzeniach. Wiele z fragmentów samolotu po latach zostało przekazane m.in. do szkoły podstawowej w Ostrowie oraz do licznych muzeów lub Izb Pamięci.
Pan Stanisław przez lata pielęgnował w Ostrowie pamięć o wydarzeniach z sierpnia 1944 roku, starał się by nie zapomniano o bohaterstwie poległych lotników, jak sam mówi „Dla mnie od zawsze najważniejsza jest prawda”. Już w latach 80’ podjął działania mające na celu odsłonięcie tablicy upamiętniającej poległych w katastrofie lotników, jednak ówczesny system polityczny oraz władze nie wyraziły na to zgody.
Tekst i fotografie: Michał Minior